http://www.transporttm.pl/news/62/18/Rajd-Dakar-2012

Pojazdy ciężarowe

Rajd Dakar 2012

16-02-2012
W cieniu pasjonującej walki w kategorii samochodów osobowych, na tegorocznym Rajdzie Dakar mieliśmy również „polskie akcenty” w zmaganiach pojazdów ciężarowych.

Śledząc tę imprezę, nikt chyba niemiał wątpliwości, że to najtrudniejszy rajd ze wszystkich. Dwa tygodnie zmagań, dwa dni przerwy: jeden planowy i jeden nadzwyczajny (z powodu śnieżycy). Za dnia palące słońce i fesz fesz, drobny, wciskający się wszędzie piasek, w nocy chłód. Do tego bezdroża, po których nie tylko trzeba jak najszybciej przejechać, ale także umieć się odnaleźć. Niejedna załoga pomyliła drogę, nie pomogły mapy i nawigacje...W najgorszej sytuacji są w tym przypadku motocykliści i kierowcy quadów. Jeśli na trasie coś się przytrafi, czasem wraca się do bazy późną nocą. A wcześnie rano znów trzeba wstać, by wystartować do następnego etapu. Indywidualni zawodnicy, bez zaplecza technicznego mieli szczególnie trudne zadanie. Dla wielu z nich największym sukcesem jest samo ukończenie rajdu, nieważne na której pozycji. W rajdzie startują głównie koncerny, które chcą pokazać w ten sposób solidność i wytrzymałość swoich pojazdów. O tym, jak trudno było w tym roku, przekonał się także Jakub Przygoński. Już na 3. etapie silnik jego motocykla rozleciał się i nie było żadnych szans na kontynuowanie rywalizacji. Tego samego dnia zaczęły się kłopoty Łukasza Łaskawca, który urwał koło w swoim quadzie. Typowany jako jeden z faworytów po ubiegłorocznym debiucie(3. pozycja w klasyfikacji końcowej), skończył udział kraksą na 9. etapie. Tegoroczny start dał się we znaki także naszym motocyklistom Jackowi Czachorowi i Markowi Dąbrowskiemu. Obu przytrafiły się na trasie nieprzyjemne upadki. Ostatecznie na 97 motocykli, które rajd ukończyły, Jacek zajął 13., a Marek 29. miejsce. Dla Czachora był to 12. ukończony Dakar. Nigdy nie zszedł dotąd z trasy pokonany przez żywioł. Ale w tym roku obaj doświadczeni motocykliści dostali mocno w kość.„Mamy dosyć motocykla, chyba nawet na kilka miesięcy. Ten start dał nam się we znaki. Zastanawiamy się, czy w przyszłym roku nie pojechać razem jako załoga samochodu. Może pikapa...”– powiedzieli po zakończeniu imprezy.

Ciężarówki w cieniu

Ta kategoria nie cieszyła się takim zainteresowaniem, jak zmagania samochodów osobowych. Niestety nadal nie możemy doczekać się polskiej załogi, która nie tylko pojechałaby w Dakarze ciężarówką, ale także bardziej walczyła o czołowe miejsca. Pod względem liczby startów najlepiej prezentuje się Grzegorz Baran. Jednak od 2009 r. jeździ wciąż tym samym MAN-em TGS18.480 i jak sam mówi: „Najlepsze teamy dysponują już pojazdami, które są o całą epokę techniczną dalej posunięte”. Zawodnik dba o swój samochód, a pomagają mu w tym m.in. prywatne kontakty w sportowym oddziale koncernu w Monachium. Poza tym jego udział polega głównie na zapewnieniu obsługi serwisowej teamu sponsorowanego przez chiński bank. Sam nad tym ubolewa „To smutne, że nie ma polskiego zespołu w truckerskim Dakarze, a powinien być. Nie ma w kraju sponsora, który chciałby zaistnieć poprzez imprezę znaną na całym świecie. Nie ukrywam, że jest mi trochę przykro, że startuję w barwach chińskiego banku...”. Z kronikarskiego obowiązku dodajmy, że Grzegorz Baran ukończył imprezę na 36. pozycji. Jak dotąd jego największym osiągnięciem było 20. miejsce w 2010 r. W tegorocznym Dakarze wystartowali Robert Szustkowski wraz ze swoim młodym synem i Jarosławem Kazberukiem na 6-tonowym Unimogu. W terenowych próbach radzili sobie nieźle, a na jednym z etapów wyciągnęli z piachu Mitsubishi Adama Małysza. Jednak brakowało prędkości na odcinkach specjalnych. Zaplecze też nie to, co w najsilniejszych zespołach. Stąd też dopiero 30. lokata, choć oczywiście satysfakcja z dotarcia do mety pozostaje. Robert Szustkowski stroni od mediów, po rajdzie powiedział tylko, że w przyszłym roku już nie wystartuje. Powodem jest jego chory kręgosłup. Już w czasie trwania imprezy dolegliwości musiały być uciążliwe, bo po jednym z etapów pilot Jarosław Kazberuk stwierdził: „Nasz Unimog jedzie bez zarzutu, ale my czujemy się jak wyjęci z pralki”. W tym roku doszło do zmiany warty w klasyfikacji końcowej pojazdów ciężarowych.„Niezniszczalne” wydawałoby się Kamazy zostały zdetronizowane przez Iveco. Tuż za nimi uplasowały się dwie Tatry. Ogółem w 2012 r. na mecie zameldowało się 60 spośród 76 startujących ciężarówek. Wśród nacji, przodują ekipy holenderskie, a dalej Czesi, Rosjanie, Białorusini, Francuzi, Hiszpanie i Niemcy. Pojawił się polski akcent, raczej symboliczny. W zwycięskiej załodze znajdował się mechanik polskiego pochodzenia, 28-letni Dariusz Rodewald. Na oficjalnej stronie rajdu widnieje jako Holender, ale wiadomo, że urodził się w Oleśnie. Po zakończeniu imprezy na wielu portalach internetowych pojawiła się informacja o „historycznym zwycięstwie Polaka w Dakarze”.

Iveco Powerstar, wyposażony w 13-litrowy silnik FPT Industrial Cursor 13 o mocy 600 kW, jest produkowany i sprzedawany w Australii. Rzędowa 6-cylindrowa, 24-zaworowa jednostka osiąga 3600 Nm przy 1200 obr./min. Dzięki elektronicznym wtryskiwaczom Boscha i turbodoładowaniu Holset silnik osiąga moc maksymalną przy 2200 obr./min. Potężna moc silnika przekazywana jest do skrzyni biegów za pośrednictwem 1-tarczowego sprzęgła o średnicy 430 mm. Skrzynię ZF 16S221OD (11,54-0,84:1) wyposażono dodatkowo w system pneumatycznego wspomagania zmiany biegów servo shift. Iveco ma również reduktor ZF - Steyr VG1600/300 (0,89:1). Ramę terenowego Iveco wykonano z wysokowytrzymałej stali KF 600 o wymiarach 260x75x6 mm. W kabinie Powerstar (wersja sypialna) znalazły się 3 fotele rajdowe z 6 punktowymi pasami bezpieczeństwa. Właściwą amortyzację zapewnia jej moduł ze sprężynami śrubowymi i hydraulicznymi poduszkami powietrznymi. Do hamowania tym ważącym 8,5 t (9,3 t z pełnym wyposażeniem) pojazdem wykorzystano tarczowe hamulce o wym. 430x42 mm firmy Knorr- Bremse.

Wielki wygrany i wielki przegrany

Ten pierwszy to oczywiście Adam Małysz. Choć na długo przed startem mówił: „Zdaję sobie sprawę, że biorą tam udział profesjonalni kierowcy, którzy znakomicie znają swój fach. Ale w Dakarze jeżdżą również pasjonaci, na przykład biznesmeni, dla których jest to wielka przygoda, a największym sukcesem będzie ukończenie imprezy. I ja się do tej grupy zaliczam, pasjonatów-amatorów. Do tej pory to był dla mnie tylko sen, który teraz się spełnia. W skokach miałem wyrobioną pozycję, tutaj wkraczam jako żółtodziób”. Potwierdził to tuż przed samym startem: „Muszę się wszystkiego obawiać, bo to dla mnie zupełna nowość. W nartach mieliśmy najlepsze hotele, wszystko zapewnione i przygotowane. Tutaj mogą zdarzyć się takie chwile, kiedy będzie się chciało nawet po prostu płakać”. Nie wiadomo, czy „Orzeł z Wisły” rzeczywiście płakał, ale załoga przeżywała trudne chwile, m.in. podczas jednego z etapów dachowała. Na szczęście wszystko skończyło się dobrze. Adam z uznaniem wyrażał się też o swoim pilocie: „Jestem dumny z siebie, że wytrzymałem cały rajd. Czasem sam dojazd do odcinka specjalnego miał 500 lub 600 kilometrów i Rafał proponował zmianę za kierownicą. Jazda bywała monotonna, ale zniosłem trudy imprezy bez konieczności ustępowania miejsca za kierownicą mojemu pilotowi. A te odcinki bywają naprawdę monotonne, nie ma tempomatu i trzeba z wyczuciem i uwagą prowadzić samochód. Niemniej to właśnie naszemu pilotowi Rafałowi Martonowi zawdzięczamy to, że dotarliśmy szczęśliwie do mety. Dzięki niemu nie błądziliśmy, nawet na wydmach, i przez to zyskiwaliśmy cenny czas”. Wydawałoby się więc, że Pan Adam połknął bakcyla i za rok wystartuje w Dakarze, jednak nie jest to jeszcze wcale takie oczywiste: „Nie wiem, czy wystartuję za rok. Teraz jeszcze w ogóle o tym nie myślę. Póki co, spełniłem swoje najważniejsze marzenie, czyli ukończyłem Dakar. A to, że było jeszcze trudniej, niż się spodziewałem tylko dodaje wagi mojej satysfakcji. Jeszcze bardziej sobie to osiągnięcie cenię i jeszcze bardziej chcę do tego wrócić”, powiedział nieco tajemniczo po powrocie do kraju. Niestety są też pechowcy, którzy mimo ukończenia tej piekielnie trudnej imprezy są wręcz rozczarowani. „Drugi raz omija nas podium i to przez drobnostkę”– rozpaczał Krzysztof Hołowczyc po tym, jak przez awarię krótkiego przewodu w układzie wspomagania kierownicy stracił szansę na zajęcie miejsca na podium, a może nawet na zwycięstwo w całym rajdzie. Bardzo chciał poprawić swoje najlepsze jak dotąd 5. miejsce z 2009 r. Załoga Krzysztof Hołowczyc i Jean-Marc Fortin rozpoczęła znakomicie. Po 3. etapie prowadzili w klasyfikacji generalnej. Zaś piąty odcinek specjalny skończył się historycznym, pierwszym zwycięstwem etapowym Hołka. Przez kilka następnych dni załoga Orlen Teamu walczyła o przodownictwo z wielokrotnym zwycięzcą Stephanem Peterhanselem (Mini all4racing) i bardzo dobrym Amerykaninem Robinem Gordonemna Hummerze. Dzięki ogromnym środkom zaangażowanym przez organizatorów, Dakar staje się jeszcze bardzie popularny. Przyczynia się do tego również zacięta rywalizacja, przynajmniej w niektórych kategoriach. Możemy się cieszyć, że Polacy są widoczni, a jednocześnie smucić z braku silnej ekipy ciężarowej. Zmagania z żywiołami budzą emocje, chodzą słuchy, że w przyszłym roku dojdzie jeszcze przejazd przez terytorium Boliwii. Czyżby zanosiło się na jeszcze trudniejszą imprezę? Tegoroczną zapamięta wielu uczestników, jak choćby Albert Gryszczuk (Mitsubishi Pajero), który musiał zakończyć swój udział po 11. etapie: „Wszystkie auta bardzo cierpią w tym roku. Spotkałem się z wypowiedziami zawodników, że to jeden z najtrudniejszych rajdów w historii Dakaru”.

Klaudiusz Madeja